Wieczór sushiżerców w restauracji WASABI
pierwsze po wakacyjnej przerwie spotkanie klubu
W ciepły wieczór spóźnionego w tym roku lata, które nadeszło dopiero w sierpniu, odbyło się pierwsze po krótkiej wakacyjne przerwie spotkanie członków Klubu Integracji Europejskiej. Tym razem był to wieczór sushiżerców w serwującej japońską kuchnię restauracji WASABI, mieszczącej się w jednym z najciekawszych warszawskich biurowców, w zaprojektowanym przez światowej sławy architekta Normana Fostera Metropolitan na placu Piłsudskiego.
Spotkanie miało swobodny, wakacyjny jeszcze charakter a jego niewątpliwą atrakcją było menu, czyli znakomite orientalne specjały - różne odmiany sushi: nigri, futo maki, California maki, hoso maki czy tempura futo maki, do których zaserwowano wyśmienite wina. Na deser zaś podano pyszny tort o smaku… zielonej herbaty.
Chociaż wieczór sushiżerców odbył się w samym środku sezonu urlopowego goście przybyli tłumnie. Ich dobrym nastrojom i radosnej atmosferze spotkania sprzyjała nie tylko znakomita kuchnia, ale i strawa dla ducha, jaką był występ utalentowanego wokalisty Sebastiana Gawlika, który specjalizuje się w nastrojowej, romantycznej muzyce (włoskiej, hiszpańskiej i polskiej). Artysta zaśpiewał m.in. piękny, klimatyczny utwór: „Zapach kobiety”, który przypadł do gustu zwłaszcza damskiej części publiczności.
Nie zabrakło również okazji do rozmów biznesowych a klubowiczom przedstawiono także plany oraz harmonogram nadchodzących imprez Klubu Integracji Europejskiej.
Zdjęcia w dużym formacie można obejrzeć i pobrać stąd.
Jak jeść sushi?
Jeść go widelcem podobno nie wypada, więc postanowiłem tym razem nie narobić sobie wstydu. Czasu było niewiele, na naukę jedzenia go pałeczkami miałem nieco ponad godzinę, bo po prostu wziąłem się za to zbyt późno. Ale dałem radę! A nie jestem w tych sprawach jakoś szczególnie uzdolniony, więc myślę, że każdy sobie poradzi, o ile spróbuje. Oczywiście można jeść sushi palcami, ale na to pozwolić sobie możemy w praktyce w gronie rodziny czy kilku przyjaciół. W innym przypadku znajdziemy się w niezręcznej sytuacji, gdy ktoś wyciągnie do nas dłoń lub przyjdzie poszukać nam wizytówki. Wyboru więc, jeśli chcemy pokazać, że jesteśmy ludźmi obytymi, nie mamy i nauczyć się to robić pałeczkami po prostu warto. W restauracji podadzą nam (także w Japonii) pałeczki jednorazowe i podejrzewam, że pomysł jednorazowych sztućców w ogóle pochodzi także z kraju kwitnącej wiśni. Trzeba je jednym energicznym ruchem rozdzielić, co czasem się nie udaje, ale wtedy prosimy z uśmiechem o kolejne. Prawdziwa trudność zaczyna się, gdy pałeczki trzeba wziąć do ręki. Na szczęście w Internecie jest mnóstwo filmików, także po polsku, pokazujących, jak to robić. Znajdziemy je korzystając z wyszukiwarki bez trudu. Polecam te filmiki, bo nie jest to wcale oczywiste, ani z naszego europejskiego punktu widzenia nawet naturalne. Najważniejsze w praktyce okazuje się to, że jedna z tych pałeczek jest w rzeczywistości nieruchoma. Trzeba ją zablokować pomiędzy nasadą kciuka i palca wskazującego z jednej strony a palcem serdecznym z drugiej. Próbujemy do skutku porównując z obrazem na ekranie. Z drugą, którą ujmujemy w trzy palce (kciuk, palec wskazujący i środkowy), jest w rzeczywistości dużo łatwiej. I to nią będziemy poruszać. Pamiętać jeszcze trzeba, by wolne końce miały taką samą długość, by można je było ze sobą zetknąć. Tu pomagamy sobie drugą dłonią, przesuwając pałeczkę. I gotowe. Teraz pora na praktyczne ćwiczenia. Ja do nich użyłem pokrojonego ananasa, pączka i brzoskwini (tej ostatniej nie polecam). Trzeba chwycić, podnieść i włożyć do ust. Na tyle skutecznie, że gdy przyszło do praktycznego zastosowania, udało mi się nie upuścić ani kawałka sushi. A zjadłem ich ucieszony nowo nabytą umiejętnością aż nazbyt dużo. Można tu jeszcze dodać, że w Japonii popularne pomiędzy kochającymi się osobami jest wzajemne karmienie się za pomocą pałeczek, co jest znacznie efektowniejsze niż w przypadku łyżki czy widelca (i to jeszcze jeden powód, by spróbować nauczyć się ich używać). Przede mną jeszcze nauka, jak jeść z mocą pałeczek ryż, ale to chyba nieco wyższa szkoła jazdy.
Dodatki do sushi
Wasabi, imbir i sos sojowy. Zacznę od wasabi, bo znalazło się ono w nazwie restauracji. To ten piekielnie ostry japoński zielony chrzan i to jest w tym wypadku najważniejsze. Trzeba go wziąć odrobinę, bo jeśli przesadzimy, to pożałujemy. Jeśli lubimy ostro, to oczywiście można wziąć więcej, ale lepiej i tak zacząć od drobnej szczypty, bo jest on naprawdę niesamowity. Niby identyczny w smaku z tym naszym, ale o nieporównywalnej mocy. Imbir pełni natomiast rolę zupełnie inną, ma przeczyścić nam kubeczki smakowe pomiędzy różnymi rodzajami sushi (taki smakowy reset) i przyznaję, nie mam jakoś do niego przekonania. Za to bez sosu sojowego sushi wyda nam się po prostu mdłe. Znów jednak nie przesadźmy, tym razem nie chodzi o ostrość, ale by jego słony smak nie zdominował smaku sushi. Używajmy go naprawdę oszczędnie!
Sushi niekoniecznie orientalne
W restauracji Wasabi, choć ich sushimaster jest Japończykiem, nie są purystami, jeśli idzie o sposób przygotowania sushi. To sushi dostosowane już do podniebienia ludzi Zachodu. Wiele rodzajów sushi stworzono zresztą właśnie tam, jak California maki (co zdradza zresztą sama nazwa) czy grillowane sushi, których mogliśmy spróbować podczas naszego wieczoru sushiżerów. Doszło nawet do tego, że do sushi używa się tuńczyka z puszki czy mięsa z kurczaka, co Japończykom nie przyszłoby do głowy! Sushi pochodzi z Japonii, ale dawno przestało być wyłącznie ich własnością.
Rafał Korzeniewski
Łatwo tam trafić, restauracja WASABI mieści się przy placu Piłsudskiego